Kto nie był w Barcelonie niech żałuje. Tak rozpoczynam ten post. To raj dla wegan i wegetarian. W każdym sezonie ogrom niezwykle smacznych owoców, warzyw, przypraw czy grzybów. Lady targowisk uginają się pod ich ciężarem.
Miejsc do zjedzenia przybywa z roku na rok. Jedne zachwycają a inne stanowią kolejne miejsce z fastfoodową kuchnią. Przedstawię Wam swój mały (wybrałem te miejsca, które mnie zachwyciły) przewodnik. Przy okazji dziękując czytelniczkom bloga, które mieszkają w tym mieście za pomoc we wskazaniu wspaniałych miejsc.
LA BOQUERIA MERCAT
To miejsce obowiązkowe na mapie Barcelony. Pełne turystów, którzy chcą choćby popatrzeć lub zrobić zdjęcie. Stragany pełne owoców, warzyw, przypraw, oliw, wszelkich słodyczy. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Wybór tak wielki, że trudno na początku się odnaleźć.
Spotkacie tu cuda, które u nas nie występują. Gdy zmęczy już Was spacer można na chwile przystanąć i delektować się smakami. W kubeczkach lub tackach są pokrojone różne owoce. Z widelczykiem lub łyżeczką. Idealna opcja na wypróbowanie przed kupieniem. Każdego dnia wcinałem coś nowego.
W przypadku suszonych owoców jest również możliwość spróbowania przed kupieniem. Dobre podejście do klienta, który nie kupuje kota w worku. Trzeba tylko uważać by w euforii nie wydać majątku
Na miejscu można się również posilić. Niestety znalazłem tylko jedno miejsce, ale smaczne. „Vegano Falafel”. W różnych kombinacjach i z dodatkami. Warto zakupić sobie zestaw w picie i dalej zanurzyć się w zakupowym szaleństwie
TERESA CARLES
To miejsce z historią. Założone w 1979 przez Panią Teresę stanowi esencję kuchni wegańskiej i wegetariańskiej Barcelony. Obowiązkowe przy każdym pobycie. Bardzo klimatyczne i co ważne niezwykle smaczne dania.
Panuje tu tygodniowa sezonowość. Dania zmieniają się, co 7 dni. To właśnie czyni w tego miejsca perełkę. Nie mamy oklepanych buł z burgerami i innymi gotowcami w kilka chwil. Tu będziemy delektować się klasykami kuchni hiszpańskiej w wersji roślinnej.
Po przekroczeniu progu w oczy wpada lada wypełniona świeżymi owocami i warzywami. Po drugiej stronie olbrzymia lodówka z przeróżnymi sokami. Właścicielka stworzyła własną markę TERESA’S JUICERY. Ogrom przeróżnych i często egzotycznych połączeń. Spróbowałem mixu szpinaku, cytrusów i imbiru. Smak obłędny. Koniecznie zakupcie kilka butelek tych różności.
Miejsce jest niezwykle stylowe i klimatyczne. Stare ceglane ściany i wyważony wystrój. Nieprzepełniony bazarem. Ile razy byłem to zawsze ogrom ludzi. Nie dziwię się. Dobre jedzenia, miła obsługa i miejsce przyciągają.
Na drugie danie zamówiłem coś, czego w życiu nie jadłem a nazwa niewiele mi mówiła. Później okazało się, że jest to jedna z popularniejszych potraw w Barcelonie poza paellą. Fideuá a la marinera. Drobno pokrojone nitki makaronu z dodatkami. Ta wersja była z algami morskimi, grzybami, ziołami, czosnkiem, olejem i wegańskim aioli. Ślad lekkiego poparzenia na mojej ręce dowodzi tylko jednego. Tak byłem pochłonięty jedzeniem, że nie poczułem jak gorące naczynie spalało mi skórę To będzie jedno z pierwszych dań, które odtworzę w swojej kuchni.
Choćby się paliło i waliło to koniecznie musicie odwiedzić to miejsce. Reasumując brakuje mi czegoś takiego w Warszawie. Pięknego stylowego miejsca gdzie można by zjeść regionalnych potraw a niewymyślonych upiorów ze składników rodem z drugiego końca świata.
LA BESNETA
Każdy, kto zna mnie, choć trochę (osobiście i poprzez bloga) wie, że słodycze to ja uwielbiam. W każdej postaci i w każdych ilościach. Musze trochę przystopować, bo powoli obalam mit anorektycznego weganina
Za namową jednej z czytelniczek odwiedziłem wegańską cukiernie na Gracii. Wąska uliczka z szyldem szybko mnie przyciągnęła. Na wystawie prężyły się już roślinne słodkości. Z premedytacją zostawiłem część pieniędzy w hotelu by nie przesadzić z wydatkami.
Pierwsze, co rzuca się w oczy to przeróżne muffiny z kremami. Kolorowe i w różnych smakach. Wybrałem 2 rodzaje. Czerwone i czarne. Nie jestem fanem tych wypieków (na blogu nie ma do tej pory żadnego i czas to zmienić). Kolejna pozycja to desery w słoikach. Pięknie wyglądające o smaku nie wspomnę. Wybrałem deser o smaku marchwiowo-cytrusowym z idealnie gładkim kremem. To miał być koniec, ale wróciłem po tiramisu. I dobrze zrobiłem. Eksplozja smaku i tekstury. Na koniec wybrałem bezglutenowe ciastko. Przemiła właścicielka cukierni wyjaśniła mi, że jest to wegańska wersja tradycyjnego argentyńskiego wypieku. Nie wiem, jaki był skład, ale krem był chyba orzechowy. Delikatne bezglutenowe ciacho rozpływało się w ustach.
Z torebką pełną słodkości udałem się nad morze by tam spałaszować swoje słodkie zdobycze. Kolejnym razem wezmę więcej pieniędzy by zakupić tartę cytrynową, ciasto „Czarny Las” i inne cuda. To kolejne obowiązkowe miejsce na mapie wegańskiej Barcelony.
INNE MIEJSCA
Na dobrą sprawę powinienem jeszcze opisać kilka innych miejsc, do których zawiałem, ale daruję sobie. Nie zachwyciły mnie smakiem, co zdarza się niezwykle rzadko. Omijałem szerokim łukiem fast foody. Nie po to jadę do innego kraju by pochłaniać oklepane burgery i inne cuda. Nie zachwyca mnie takie jedzenie. Wspomnę tylko, że GOPAL i VEGETALIA nie skradły mojego serca. Kolejnym razem poszukam innych miejsc gdzie będzie można zjeść klasycznych hiszpańskich dań a nie burgerów, hummusów i innych dań, które są w każdym mieście na całym globie i smakują niemal identycznie.
Poszlam tropem powyzszego postu…prosto do Teresy ;)) Z uwagi na godzine o ktorej przyjechalismy dzis do Barcelony, bylo to pierwsze odwiedzone miejsce w tym pieknym miescie Mysle ze wrocimy tam na kolacje ! Dziekuje za inspirujaca informacje pozdrawiam, Malg
PS w Paryzu polecam 42 degrés (wegansko i surowo)